Świadectwa
Otrzymałam wiele więcej niż prosiłam.
Długo zastanawiałam się czy już napisać moje świadectwo. Sytuacja, która mnie i moją rodzinę spotkała, wydawała mi się początkowo tak krucha i nierealna, że bałam się o niej mówić by nie zniknęła jak piękny sen, po którym nic nie pozostaje jak się budzimy. Do podzielenia się moim świadectwem przekonało mnie dopiero kazanie, które usłyszałam w kościele i słowa: „Bóg chce abyśmy dzielili się z innymi łaskami jakie otrzymujemy. Nie powinniśmy zachowywać ich tylko dla siebie”. To są dary jakie moja rodzina otrzymała i niezależnie od tego co będzie my te dary już otrzymaliśmy. Są tak piękne, że nawet o takich nie marzyłam modląc się różą różańcową. Otrzymałam wiele więcej niż prosiłam.
Kiedy mój syn zaczął dorastać zaczęłam mieć z nim coraz większe kłopoty wychowawcze. Pierwsze kontakty z dziewczynami, papierosy, wagary, moje cotygodniowe wizyty w szkole, konieczność organizowania korepetycji z powodu zaległości i braku chęci do samodzielnej nauki. Zaczęłam szukać pomocy. Przekopywałam Internet szukając katolickich poradni psychologicznych lub katolickich ośrodków w których mogłabym uzyskać jakąś pomoc, do których mogłabym się udać z moim synem. Nic takiego nie znalazłam w Katowicach. Wysyłałam prośby do różnych zakonów o modlitwę. Modliłam się do Matki Bożej Leśniowskiej. Przeszukując strony internetowe natknęłam się na informację o tworzonych różach różańcowych za dzieci. We wrześniu 2008 roku zapisałam się do róży różańcowej rodziców za dzieci. Od tamtej pory modliłam się w miarę systematycznie za moje dzieci i dzieci z tej róży (czasem z większym zaangażowaniem czasem z mniejszym, jeśli brakowało sił). Co jakiś czas wracała mi jednak nadzieja, że jakoś to będzie. Syn dorastał i kiedy zdał bardzo dobrze maturę wydawało się, że jak rozpocznie studia to spoważnieje, zacznie myśleć o dorosłym życiu, ustabilizuje się. Tym bardziej, że nie brakowało mu inteligencji i oczytania. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Syn zaczął grać w pokera, zaangażował się w związek z dziewczyną, która lekko traktowała znajomości i wystąpiła z kościoła, porzucił studia, palił papierosy i marihuanę, zaczął próbować narkotyków ciężkich, coraz mniej widział sens życia, a ja cierpiałam widząc jak upada. Z coraz większym przekonaniem mówił, że jest ateistą i nie wierzy w Boga. Widziałam, że zamiast zbliżać się do Boga oddala się od niego coraz bardziej. Tak było do 2014 roku. Wtedy pewnego dnia przepłakawszy pół dnia uklęknęłam bezsilna i powiedziałam Bogu, że już nie mam siły, że bardzo boję się o moje dziecko. Wiem, że wiele jest mojej winy w tym jaki jest mój syn obecnie i dlatego chciałabym oddać go w opiekę Pana i Matki Najświętszej. Poprosiłam gorąco by teraz on prowadził syna, wychowywał jak ojciec, a Matka Najświętsza by nie opuszczała go w trudnych chwilach, by opiekowała się nim jak matka. By Bóg naprawiał wszystko co ja zawaliłam od pierwszych lat jego życia. Przyznałam, że tak naprawdę nieważne dla mnie jest czy mój syn skończy studia czy nie i co będzie robił a także czy będzie żył w dobrobycie czy nie. Najważniejsze dla mnie jest by to co będzie robił podobało się Panu. By odzyskał wiarę i kochał Boga. Obiecałam, że przyjmę każdą decyzję co do jego życia, byleby uzyskał łaskę wiary. Jeśli taka będzie wola Pana pogodzę się ze wszystkim co On zdecyduje, łącznie z najbardziej abstrakcyjnymi planami jakie przyszły mi wówczas do głowy takimi jak powołanie syna do kapłaństwa lub zakonu. Tymczasem mój syn coraz bardziej oddalał się od kościoła. Wydawało mi się w pewnym momencie, że tracę go. I wtedy miałam do wyboru: albo się kompletnie załamać albo modlić dalej. Wybrałam zdecydowanie. Nieważne co się dalej stanie ja i tak będę się modliła za syna aż do skutku, bo tego nikt i nic nie może mi zabronić. Miałam nadzieję, że "choć nie wstanie i nie da mu z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu mego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje". Z czasem zaczęłam dołączać jeszcze do mojej modlitwy Koronkę do Miłosierdzia Bożego w mojej i syna intencji. Od tego czasu zaczęłam zauważać, że Bóg do mnie zaczął mówić przez słowa zawarte w tekstach tajemnic odmawianych w kolejnych miesiącach. To tak jakby Pan przedstawiał mi nad jakim problemem w naszej rodzinie pracujemy w danym miesiącu. Czułam, że słowa te idealnie pokrywają się z moim życiem i życiem naszej rodziny, z konkretnymi sytuacjami (i dalej tak jest). Wróciłam też do praktyki comiesięcznej spowiedzi. Czułam, że nie jestem sama. W tym czasie kupiłam synowi i córce biblię. Miał to być prezent na Święta Bożego Narodzenia, ale dałam im wcześniej. O dziwo syn przyjął prezent i zabrał do swojego domu (wcześniej byłby niezadowolony, wręcz oburzony, że próbuję go nawracać). I choć dalej słyszałam od syna, że jest ateistą (później, że agnostykiem) to czułam, że ma coraz więcej pytań i choć były one wykrzykiwane a nie wypowiadane czułam, że Bóg nie daje mu spokoju. W tym czasie jeszcze intensywniej zaczęłam się modlić, aby Pan dał poczuć synowi swoją obecność, to że jest, że trwa przy nim i go kocha. Na Święta Bożego Narodzenia kupiłam swoim dzieciom „Ewangelię na każdy dzień” – ta książka okazała się strzałem w dziesiątkę jeśli chodzi zarówno o syna jak i córkę. To są słowa Pana na każdy dzień, które czytane każdego dnia głęboko trafiają do serca.
Pomimo tego, że Święta jeszcze były pełne łez i obaw o losy mojego syna, ponieważ dalej twierdził, że nie wierzy (po raz pierwszy sięgnął dna - było mu obojętne czy będzie na Wigilii czy nie), pojawiło się delikatne światełko dające nadzieję. Pamiętam jak wiele rozmawialiśmy w te Święta o wierze. Syn zapytał: „To dlaczego teraz nie dzieją się cuda na świecie skoro Pan Bóg istnieje?”. Na te słowa chórem odpowiedzieliśmy: „Jak to nie? Wiele cudów dzieje się obecnie”. Wtedy syn roześmiał się, że udało nam się tak intensywnie i jednocześnie zaprzeczyć jego słowom. Myślę, że to wszystko były krople rozrywające pancerz na jego sercu. Pan powoli uzdrawiał go, zasiewał w jego sercu niepokój, który kazał mu poszukiwać odpowiedzi. Syn szukał jej teraz w internecie na zupełnie innych stronach internetowych niż robił to dotąd. Odkrył wiele zamieszczonych tam świadectw i filmów. Największe wrażenie i przełom w jego myśleniu zrobił film z wykładem ks. Profesora Michała Hellera „granice kosmosu”. Pan jednak czekał na jego decyzję...
Kiedy zaraz po Nowym Roku 2015 syn przyszedł do mnie, niespodziewanie poprosił o książeczkę do nabożeństwa, różaniec i katechizm. Widząc moje zdziwienie opowiedział mi jak pewnego wieczoru nie mając już siły padł na kolana i jak zwrócił się żarliwie do Pana o pomoc. Wtedy poczuł, jak Bóg oblewa go bezgraniczną miłością, i zaczyna leczyć jego duszę i ciało: jak natychmiast odbiera zniewolenia. Z dnia na dzień przestał palić. Poczuł ogromną potrzebę wyspowiadania się. Nie mógł zrozumieć jak Bóg może kochać kogoś, uwikłanego w tyle grzechów i wybaczyć wszystko (płakaliśmy oboje) i jeszcze więcej. Potem usłyszał też, że Pan chce by poszedł za nim. By został księdzem lub zakonnikiem. Syn nie wystraszył się tych słów lecz poczuł, że to jego droga, droga, którą powinien podążać. Potem jeszcze wiele razy usłyszał potwierdzenie, że taka jest wola Pana.
Jego nawrócenie było tak nagłe i tak zdecydowane, że mogłam powiedzieć tylko jedno: Panie Ty wszystko możesz jeśli zechcesz. W jednej chwili możesz uzdrowić każdego. Uwielbiam Twoje miłosierdzie w darach jakimi nas obdarzasz. Nawrócenie syna okazało się dobre nie tylko dla niego, ale też dla nas wszystkich. Zaczęliśmy wszystko intensywniej odczuwać. Moja rodzina, moi znajomi, którzy widzą jego przemianę, która ciągle jeszcze trwa, są pod wielkim wrażeniem i zdumieniem. Teraz my przy nim na nowo się nawracamy. Z dnia na dzień widać jak doskonali się jego charakter, jest coraz łagodniejszy, podjął pracę, angażuje się w kursy ALFA, wstąpił do wspólnoty, pomaga Siostrom Miłosierdzia w wydawaniu obiadów bezdomnym, służy do mszy. Myśli o wstąpieniu do Zakonu Kapucynów – był już na rekolekcjach powołaniowych. Uczestniczy w kursie biblijnym. Codziennie stara się uczestniczyć w Eucharystii. To on teraz nas wszystkich zapewnia o miłości i miłosierdziu Boga. Ale nie tylko. Syn otrzymuje każdego dnia nowe łaski i dary. Zaczął zauważać jak wiele jest wokół niego wspaniałej młodzieży, którą dotąd lekceważył. Jak wiele dobrego mogą razem zrobić. Coraz płynniej się wysławia, wiele się uśmiecha, niesie radość i pomoc wszystkim potrzebującym. Dzieli się otrzymanymi łaskami. A ja pozostając w bezgranicznej wdzięczności, zdumieniu i zachwycie mogę powiedzieć jedynie: Chwała Panu.
Panie wiem, że ta droga była nam wszystkim potrzebna. Ty nie zapomniałeś o nas przez te lata kiedy czasem wydawało mi się, że Cię nie ma przy nas, że o nas nie myślisz. Ta droga pozwoliła nam wszystkim lepiej poznać Twoją miłość i Twoje miłosierdzie. Wiem, że nas bardzo kochasz i wszystko co dzieje się w naszym życiu jest nam potrzebne by być lepszymi ludźmi, by zasłużyć na życie wieczne. Mam głęboką wiarę, że droga życia wszystkich dzieci z naszej róży różańcowej oraz z pozostałych róż będzie drogą do nieba.
Nie wiem czy syn zostanie zakonnikiem czy nie, nie wiem również jak potoczą się losy mojej córki, która jest już po studiach ale wiem, że będę szczęśliwa jeśli będą kochali Boga.